GR20 uchodzi za najpiękniejszy, a jednocześnie za najtrudniejszy szlak Europy. Przebiega przez najwyższe pasma górskie Korsyki. Liczy ponad 170 km i żeby go pokonać trzeba wspiąć się ponad 10.000 metrów w pionie. Na Korsyce jeszcze nie byliśmy więc nad pomysłem połączenia przyjemnego (wakacje na wspaniałych plażach tej wyspy) z „pożytecznym” (mocny trening w górach) nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Chyba jednak zbyt krótko…
Rekord trasy wynosi 32 godziny i należy do Korsykanina, Guillaume Peretti (dzięki, Jarek, za tę podpowiedź :) W 2009 ze szlakiem zmierzył się Kilian Jornet. To napieracz z najwyższej światowej półki. Na pokonanie szlaku potrzebował 33 godziny, do tego – podobnie jak Guillaume – trasę pokonywał na lekko, z pełnym supportem i pacer’ami. Zatem ich średnia na poziomie 5km/h powinna dać nam więcej do myślenia, zwłaszcza że do naszych plecaków musieliśmy zapakować śpiwory, maty, płachtę biwakową, jedzenie, ubranie na niższą temperaturę i inny sprzęt potrzebny na 4-dniową wycieczkę. Bo tyle, no może maksymalnie 4 dni i kilka godzin z piątego daliśmy sobie na pokonanie tej trasy. W końcu 170km : 4 = nieco 40km na dzień. Niby nie jakiś straszny dystans na warunki „urlopowego” treningu. Dodatkowo, tam gdzie dałoby się biegać planowaliśmy truchtać.
Z takimi zamierzeniami stawiliśmy się w sobotni poranek w Calenzana. GR20 można pokonywać w dwóch kierunkach. My wybraliśmy trasę z północy na południe. Na jej przebycie piechurzy potrzebują ok. 2 tygodni. Średnio co 5-10 km napotyka się na schronisko, w którym można się przespać i coś zjeść, o ile dotrze się na miejsce przed 18:00-19:00. Standardowo 3-daniowa kolacja jest serwowana ok. 20:00. To, obok śniadania, najczęściej jedyne posiłki oferowane przez schroniska. Takie nieco specyficzne, korsykańsko-francuskie zwyczaje, które komplikowały nasz plan, bo nie zamierzaliśmy obciążać się prowiantem na całą wycieczkę. Nie chcieliśmy też zbaczać ze szlaku aby uzupełniać zapasy. Oficjalnie zabronione jest nocowanie na dziko więc planując kolejne etapy bazowaliśmy na przewodniku, w którym trasa została podzielona na 16 odcinków. Cztery z nich oznaczone kolorem czarnym (najtrudniejsze technicznie) znajdują się w północnej części szlaku. Stąd między innymi nasza decyzja odnośnie kierunku. Najpierw to co trudniejsze, żeby potem móc się delektować truchtem na łatwiejszych etapach :)
Dzień 1: Calenzana – Refuge d’Ortu di u Piobbu – Refuge de Carrozzu – Haut Asco (25km / 2800m w górę)
Bagietka na drogę i ruszyliśmy. Niestety dopiero po 8:00. I właściwie na zakazie, bo etap został zamknięty z uwagi na silny wiatr i zagrożenie pożarem. Szybko wspięliśmy się ponad granicę lasu i potencjalne niebezpieczeństwo zostawiliśmy za sobą. Wspaniała pogoda, morze na horyzoncie, noga podawała. Jedyne co nie bardzo pasowało do naszych wyobrażeń o przyjemnym treningu w górach to średnie tempo :) Miejscami bardzo stromo, w górę albo w dół, a prawie wszędzie bardzo kamieniście. O spokojnym truchtaniu można było zapomnieć. Wciąż mieliśmy jednak nadzieję, że na kolejnych etapach będzie lepiej.
Do schroniska w Haut-Asco dotarliśmy ok. 18:30, niestety za późno, żeby załapać się na kolację. Szczęśliwie jednak jest to dolna stacja wyciągu narciarskiego z rzadko spotykaną drogą dojazdową do GR20. Znaleźliśmy restaurację i udało się coś zjeść. O spartańskich warunkach sanitariatów i pryszniców czytaliśmy wcześniej w przewodniku i w pełni możemy potwierdzić tę opinię. 2-osobowe namioty, które można wypożyczyć na noc są natomiast całkiem wygodne. Są już rozłożone, z komfortowymi (choć może nie pierwszej świeżości) materacami.
Dzień 2: Haut Asco – Refuge Tighiettu – Castellu di Vergio – Refuge de Manganu (40km / 2500m w górę)
Średnia z dnia poprzedniego nie była pokrzepiająca. Zwłaszcza, że na trasie wcale się nie obijaliśmy. Stwierdziliśmy jednak, że nawet Guillaume czy Kilian nie mogli tu wykręcić więcej niż 3-4 km/h i nadrabiali dopiero na kolejnych etapach. Jeszcze w Refuge d’Ortu di u Piobbu widzieliśmy kartkę z informacją o zamkniętym etapie przez Cirque de la Solitude. Mieliśmy nadzieję, że to tylko taki francuski zakaz, bo słabo pasował nam zaproponowany objazd autobusem. Niestety w Haut-Asco informacja została potwierdzona. Od tragicznego wypadku w czerwcu, kiedy w wyniku deszczu obsuw ziemi i kamieni zasypał 7 osób, szlak na tym odcinku jest zamknięty. Została wyznaczna trasa zastępcza. Nadrabia się w ten sposób 2-3 km i trzeba się wspiąć dobre 200-300 wyżej, na ponad 2600m. Nowy szlak przebiega tuż pod najwyższym szczytem Korsyki – Monte Cinto (2706m npm).
Trochę nas tam schłodziło, przydały się cieplejsze wdzianka. Ostatni etap tego dnia był pierwszym odcinkiem niebieskim – najmniej technicznym w 3-stopniowej skali. Faktycznie, kto miałby moc i ochotę do biegu, ten mógłby się na tym fragmencie GR20 wykazać. Nam ciążyły już plecaki, a dynamika ud i łydek musiała zostać gdzieś na wcześniejszych podejściach i zejściach w skałach.
Dotarliśmy do Refuge de Manganu po 20:00. Towarzystwo wprowadzało już kolację, ale obsługa tego ze wszech miar godnego polecenia schroniska zapewniła nas jednak, że zatrzymają coś do zjedzenia. Namiot był tym razem nieco zdezelowany, ale za to prysznic – ekstra klasa. Gorąca woda w drewnianej budce na górskiej polanie! Zostaliśmy jeszcze poinstruowani, żeby wszelką żywność spakować do namiotu, bo w nocy mogą się nią zainteresować krowy i owce stanowiące chyba główne zajęcie obsługi schroniska. Kolacja nas rozbroiła. Środek pampy, a tu przystawka, danie główne, a na deser… fromage. Własnej roboty, treściwy i porcja taka od serca. W tle nastrojowa korsykańska muza. Tak można się wczasować :)
Dzień 3: Refuge de Manganu – Refuge de Petra Piana – Refuge de l’Onda – Vizzavona (30km / 2100m w górę)
Ekipa w Refuge de Manganu nie podrywa się z pryczy zbyt wcześnie. Musieliśmy poczekać do 6:30, żeby zapłacić za wikt i dach nad głową. Do Refuge de Petra Piana prowadził ostatni „czarny” etap szlaku. Do łatwych nie należy. Łańcuchy, wspinaczka, bloki skalne. Widoki wspaniałe, ale o truchtaniu można zapomnieć. Podobnie na zejściu z Pnte. De Muratello (ponad 900m na 4 kilometrach).
Trudniejsza technicznie połowa GR20 była za nami, gdy kolana zaczęły intensywnie podpowiadać, że już najwyższy czas na rozpoczęcie nieco mniej aktywnych fizycznie wakacji. Wtórowały im nieszczególnie lekkie plecaki. Mając w pamięci opis atrakcji górskiej linii kolejowej, stwierdziliśmy że w Vizzavona zakończymy naszą przygodę z GR20, szlakiem niezwykle pięknym, ale na pewno niełatwym.
Wskazówki dla wybierających się na GR20:
– szliśmy w butach biegowych Dynafit z vibramową podeszwą; zdecydowanie odradzamy miękkie buty biegowe, bo bardzo często szlak prowadzi przez płyty skalne (przeważnie granitowe) i kamieniste podłoże; z naszej perspektywy trasa nie jest wykonalna (albo niezwykle niebezpieczna) podczas deszczowej pogody, nawet w ciężkich butach trekingowych; na najtrudniejszych fragmentach są wprawdzie łańcuchy i stalowe poręcze, ale jest też wiele stromych miejsc, w których trzeba polegać jedynie na przyczepności podeszwy buta
– pogoda: lipiec i sierpień to najlepszy czas ze względu na stabilną (choć często bardzo upalną) pogodę; we wrześniu jest przyjemniej, ale można nie mieć szczęścia z deszczem; do czerwca w najwyższych partiach gór może zalegać śnieg, a od października należy się tam liczyć z nowymi opadami
– wybieranie się na trasę bez własnego papieru toaletowego i laczków nie jest wskazane :)
– szlak jest trudny; należy o tym pamiętać
– oznakowanie jest (bardzo) dobre, ale pokonywanie szlaku po zmroku czy w nocy, bez przewodnika lub/i bardzo dobrych świateł jest raczej niemożliwe; na początku września (my byliśmy na trasie 05-07.09) można wyruszać o 6:00, a ciemno robi się o 20:00
– woda pitna jest dostępna w każdym schronisku; jest też kilka źródełek na trasie, chociaż wyćwiczone w górskiej wspinaczce owce, kozy i krowy można spotkać naprawdę wysoko; nam w zupełności wystarczyły po 2 butelki 0.5l
– GR20, jak i cała Korsyka, nie należą do tanich; nocleg w schronisku: ok. 7€ od osoby za miejsce na campie, ok. 11€ za wypożyczenie namiotu, ok. 14€ od osoby za łóżko w schronisku; kolacja ok. 20€, śniadanie 8-10€ (chyba, nie korzystaliśmy); piwo 4.5-6€ (!)
– w sezonie, przy szybkim pokonywaniu szlaku, możliwe utrudnienia na bardziej technicznych fragmentach; zdarzają się grupy z przewodnikami i mniej doświadczonymi turystami, często objuczonymi wielkimi plecakami; może być problem z ich sprawnym wymijaniem czy wyprzedzaniem
– campowanie na dziko jest zabronione, chociaż zakładaliśmy, że jest to zakaz typu francuskiego; mieliśmy płachtę biwakową na taką ewentualność, ale z niej nie skorzystaliśmy